Wraz ze śmiercią Profesora Wiktora Andrzeja Daszewskiego kończy się – symbolicznie – kolejny etap historii polskiej archeologii śródziemnomorskiej. Etap już nie pionierski, ale budujący na osiągnięciach Mistrza i mentora, założyciela dyscypliny w Polsce, Profesora Kazimierza Michałowskiego.
Uczeń stanął na wysokości zadania nałożonego na niego przez Mistrza i od 1981 r. przez dziesięć lat z pasją kapitanował okrętowi, który nazwał Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Miał ku temu wszelkie predyspozycje – młodość, zdolności organizacyjne, znajomość języków obcych, kontakty i pozycję w międzynarodowym środowisku naukowym, umiejętność znajdowania wspólnego języka z miejscowymi służbami starożytności w Egipcie, Syrii, na Cyprze, w Sudanie, Tunezji oraz – nie bagatela – wsparcie niemałej grupy archeologów i specjalistów tworzących wówczas „rodzinę” polskiej archeologii śródziemnomorskiej.
Tym samym świetny rozwój archeologii śródziemnomorskiej w tamtej trudnej dekadzie, od wybuchu wolności latem 1981 r., poprzez lata stanu wojennego i schyłek epoki PRL, był wspólnym dziełem, którym kierował Andrzej – dla kolegów i przyjaciół był zawsze Andrzejem. Niewątpliwie odcisnął na nim swoje piętno — tak na nowo powstałej krajowej „nadbudowie” Stacji, istniejącej przecież i prosperującej w Egipcie od 1959 r., jak i na ogromnej rzeszy ludzi, którzy swoje życie zawodowe związali z Centrum na wiele lat. Sama do tej grupy należę.
Z takim samym zaangażowaniem realizował swoje zainteresowania naukowe, prowadząc wykopaliska i wykładając archeologię na uniwersytecie, przede wszystkim za granicą. Był archeologiem klasycznym, zafascynowanym rzeźbą, wielkim znawcą sztuki mozaikowej, której poświęcił kilka prac. Wykopaliskami Centrum w Pafos na Cyprze kierował prawie 40 lat (jego wkład został przez Cypryjczyków doceniony nadaniem mu honorowego obywatelstwa miasta Pafos). Najbardziej jednak chciałby zostać zapamiętany jako odkrywca stanowiska w Marina el-Alamein na śródziemnomorskim wybrzeżu Egiptu. Wypatrzył je, gdy spychacze firmy budowlanej zaczęły rozjeżdżać ukryte w piasku ruiny, zaalarmował egipskie władze starożytności, zdobył pozwolenie na badania i przez 20 lat niezmordowanie, niemal rokrocznie, prowadził wykopaliska, jednocześnie rozwijając współpracę z polskimi konserwatorami, którzy tę perłę architektury grecko-rzymskiej zabezpieczali i rekonstruowali. Projekt trwa do dziś, choć już pod innym kierownictwem.
Andrzej ostatni raz był w Marina w 2007 r., na Cyprze bywał w misji regularnym gościem niemal do końca życia, natomiast od czasu, gdy rozpoczęłam w 2008 r. własne badania w Berenike nad Morzem Czerwonym, kibicował mi z entuzjazmem i niekłamaną tęsknotą za kolejnymi odkryciami, kolejną przygodą. Archeolodzy z jego pokolenia byli w takim samym stopniu naukowcami, co podróżnikami, eksploratorami i poszukiwaczami przygód. Wielkie marzenia były na wyciągnięcie ręki – w końcu był już w drodze do Jemenu, by przeprowadzić rekonesans archeologiczny, gdy sytuacja geopolityczna udaremniła rozpoczęcie tam wykopalisk.
Zmarł niemal dokładnie 40 lat po swoim Mistrzu. Zbudował podwaliny instytucji na lata, dokonał liczących się odkryć w dziedzinie archeologii śródziemnomorskiej, czerpał z życia pełnymi garściami, na każdym etapie mierząc wysoko, „rozpychając się łokciami”, co zresztą wielu miało mu za złe. Nie wszyscy dostrzegali, że w tych działaniach było co najmniej tyle samo prywaty, co zaangażowania na rzecz dobra wspólnego.
„Te epoki, w których byliśmy bohaterami, tak szybko przechodzą do legendy albo zapomnienia” – napisał nasz wieloletni fotograf stacyjny, Tomasz Szmagier, na wieść o śmierci Profesora Daszewskiego. To były gorące, niespokojne i niezapomniane dni, początki wykopalisk w Marina el-Alamein, chyba najintensywniejszy czas w życiu Andrzeja. Pozostawia po sobie spuściznę, która zapewne i mimo wszystko przejdzie do legendy.
Iwona Zych