Pamiętam jak równo 20 lat temu, jeszcze w ramach praktyk studenckich, pojechałam pierwszy raz na wykopaliska CAŚ UW do Chhim w Libanie. Zastałam tam typową bazę terenową z miejscami do spania na dachu, jakieś rachityczne namioty, a na środku stał wielki wojskowy “namiot Mahmouda”. Nie wiedziałam kim jest ten tajemniczy szejk o nieznanej mi roli w ekspedycji. Szybko okazało się, że był najjaśniejszym punktem w całej ekipie i bardzo skromnym człowiekiem, a osobliwe lokum wznoszone było co sezon siłami zespołu, aby ograniczyć efekty dźwiękowe w postaci solidnego chrapania. Owszem, potrafił się wkurzyć, po pierwszych wpadkach natychmiast nauczyliśmy się, żeby przenigdy nie włączać przy nim muzyki Rammsteinu, odstawiać kubki do kuchni i nie hałasować z rana. A poza tym… umiał zrozumieć zawsze i każdego, nigdy żaden spór nie przeszkodził mu w łagodnym, pełnym ciepła i akceptacji wysłuchaniu każdej ze stron. W sposób naturalny uczył nas tego szacunku do wszystkich, nie znam nikogo innego, kto byłby tak szczerze wyrozumiały w każdej trudnej sutuacji. Był po prostu dobry, najlepszy!
Zostały piękne wspomnienia – jak do rana wtórowaliśmy mu przy śpiewaniu jego słynnych piosenek podczas imprezy w-bardzo-zacnym-towarzystwie i to towarzystwo orzekło potem, żebyśmy może więcej nie przychodzili, jak w swoim warszawskim „mikroapartamencie” gotował najlepszy na świecie foul, jak opowiadał historie i rzucał autoironiczne komentarze i wreszcie, jak potrafił grać w fantastyczną grę słów w nieojczystym przecież dla siebie języku.
Jestem pewna, że wielu z Was również doświadczyło podobnej z nim relacji – czułam, że już po pierwszych tygodniach znajomości zawiązała się między nami nić porozumienia, która przetrwała te 20 lat. Większość zna profesora Mahmouda El-Tayeba z jego dokonań w dziedzinie nubiologii i badań w Sudanie, to jednak nie wszystko. Mahmoud, równolegle z badaniami prof. Waliszewskiego w Chhim i Jiyeh, prowadził swój projekt w Libanie – rekonesans archeologiczny w prowincji Kharroub, czasem brałam w nim udział. Same pozostałości były w sumie mniej istotne od opowieści Mahmouda, chodziliśmy po górzystym terenie, a on gdzieś mimochodem, pomiędzy namierzaniem stanowisk, a przedzieraniem się przez krzaki, przekazywał nam spojrzenie na świat, tak różne od towarzyszącego nam od urodzenia europocentryzmu, otwierał nasze oczy, głowy i serca. Po kilku latach zaproponował mi przejęcie jego projektu. Jako nieopierzona absolwentka odebrałam to jako spore wyróżnienie i, choć wybrałam wtedy inną drogę, to zawsze wiedziałam, że z Mahmoudem po prostu się rozumiemy. Bardzo żałuję, że wciąż odkładałam na „za rok” kolejne propozycje wyjazdu do Sudanu, nauczyłabym się od niego o świecie jeszcze więcej.
W ostatnich latach, kiedy zaczęłam na stałe pracować w Centrum, widywałam go niemal codziennie. Niezależnie od tego jak się czuł i co działo się w jego życiu, zawsze witał nas wesoło jakimś żartem (lub „sucharem”) czy jednym ze swoich powiedzonek. Wyłapywanie iskry w jego oku czy zabawy słowem było wielką przyjemnością, a kiedy pytał „jest Grzyb?”, „a druga Młoda jest?” i chodziło o różne osoby, to jakimś sposobem zawsze wiedziałam, kogo ma na myśli.
Mahmoudzie! Bez Ciebie Centrum nie jest tym samym miejscem, jest uboższe i smutniejsze, ale chciałabym, żebyśmy zawsze pamiętali Twoją mądrość i choć trochę nieśli ją w świat.
Żegnaj, Grzybie!
Agnieszka Szulc-Kajak